Polemika

W 7. Numerze tygodnika „Polityka” z 06.02.2024 ukazał się artykuł Pani Marty Alicji Trzeciak pt.: „Test człowieczeństwa”. Człowieczeństwo zgodnie z tezami tego artykułu ma polegać na wykorzystaniu „nowoczesnych alternatyw” dla zastąpienia „okrutnych metod” badań na zwierzętach. Nie jest to pierwszy antynaukowy artykuł w tygodniku pozornie adresowanym do inteligencji i od biedy można uznać, że rolą tygodnika jest prezentowanie różnych, w tym także takich punktów widzenia. Ale moim zdaniem powinny być one co najmniej równoważone przedstawieniem poglądów i argumentów osób, które takie badania wykonują. To jednak w tygodniku „Polityka” nie ma miejsca. Napisałem polemikę z artykułem Pani red. Trzeciak, ale otrzymałem odmowę jej publikacji od szefa działu naukowego „Polityki” pana red. Karola Jałochowskiego z argumentacją, że moja polemika zawiera twierdzenia zbliżone do zawartych we wspomnianym artykule. Przypomnę tylko Panu red. Jałochowskiemu, że okrucieństwo to „skłonność do zadawania bez powodu albo dla własnej przyjemności cierpień ludziom i zwierzętom”. Oznacza to, że badania naukowe są wykonywane jego zdaniem bez powodu.

Poniżej zamieszczam tekst tej polemiki. Warto też może wspomnieć, że o życiu (nawet 2-3 letnim) myszy laboratoryjnej w cieple, z zawsze dostępnym pożywieniem, z regularnie wymienianą ściółką, ze znieczuleniem do zabiegów i ewentualną bezbolesną śmiercią, mysz dzika może tylko pomarzyć. Jej życie, zanim zostanie zjedzona przez bociana, kunę czy innego drapieżnika lub otruta przez człowieka, to ciągły stres i ucieczka. Oprócz ucieczki ma tylko jeden sposób obrony tj. fenomenalną rozrodczość.  

Człowieczeństwo badacza

Lekarz stoi przed śmiertelnie chorym człowiekiem i słyszy pomóż! Ale wyczerpał już dostępne metody leczenia i może w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku odwrócić się i odejść. Ale może też, jeśli ma talent i determinację pomyśleć, że może jednak… może można odkryć, czy wypracować metodę, która nawet jeśli nie uratuje tego chorego, to uratuje innych w podobnej sytuacji.

Piszę jako lekarz o motywacji lekarskiej do prowadzenia badań na zwierzętach, ale jest też medycyna weterynaryjna, w której badania na zwierzętach są wykonywane w celu pomocy samym zwierzętom. Są też badania biologiczne zmierzające do poznania podstawowych mechanizmów funkcjonowania organizmów wielokomórkowych, które są wykonywane w interesie jednych i drugich.

I wtedy trzeba mieć pomysł, ale pomysł w nauce to jak zamiar Imć Twardowskiego, aby polecieć na księżyc: pomysł miał, ale nie poleciał. Nauka jest sprawą pomysłów realizowanych i zrealizowanych. A jej rozwój prowadzi przez badania. Zupełnie wyjątkowo i tylko mało ryzykowne pomysły można niemal natychmiast wdrożyć u człowieka.

Od jakiegoś czasu ludzie, którzy nigdy nie zmierzyli się z cudzym nieszczęściem, nigdy nie spróbowali nawet się z nim zmierzyć oskarżają o okrucieństwo ludzi, którzy ten wysiłek badawczy podejmują. Ponieważ ten wysiłek w wielu przypadkach wymaga wykorzystania do badań zwierząt laboratoryjnych ich zdaniem pozbawieni człowieczeństwa badacze na tych zwierzętach się bezrozumnie pastwią.

Postęp medycyny jest oparty na badaniach naukowych, a te badania wykorzystują różne modele doświadczalne (w tym zwierzęta i ludzi), które się wzajemnie uzupełniają ale nie zastępują. Każdy model doświadczalny ma swoje zalety, możliwości oraz wady i ograniczenia. Nie można zastąpić właściwie wykorzystywanych zwierząt laboratoryjnych żadnymi innymi modelami. Inaczej mówiąc, jeśli jakiś problem naukowy można rozwiązać wykorzystując inne modele to z reguły wykorzystanie zwierząt laboratoryjnych nie było właściwe. Jest zresztą cała „hierarchia” podstawowych modeli zwierzęcych, które też nie zastępują jeden drugiego a się wzajemnie uzupełniają. Zaczyna się od robaka przez muszkę owocową przez rybkę, żabę, mysz, szczura, psa, świnię po małpy. Wybór modelu zależy od problemu, który naukowiec usiłuje rozwiązać.

Przykładowo, jedno z podstawowych zjawisk życia organizmów wielokomórkowych, w tym człowieka: zjawisko apoptozy rozpracowano wykorzystując robaka  (Caenorhabditis elegans) złożonego z około 1000 komórek dlatego, że do tego potrzebny był organizm, w którym można było prześledzić los każdej z tych komórek oddzielnie. Wszystkie inne organizmy były już zbyt skomplikowane. Ale potem potwierdzano jego istnienie i znaczenie u kolejnych gatunków, w tym człowieka.  Antygeny zgodności tkankowej, krytyczne dla doboru dawców i biorców przeszczepów odkryto najpierw u myszy dzięki temu, że w tym gatunku mamy szczepy identycznych genetycznie zwierząt tzw. szczepy wsobne i można było zbadać pomiędzy który szczepami można wykonywać przeszczepienia, a pomiędzy którymi nie i z jakiego powomidu. Ale to, że najłatwiej zgodnego dawcę szpiku można znaleźć wśród rodzeństwa wykryto u psów. Psy podobnie, jak człowiek są gatunkiem „kundli” czyli osobników różnorodnych genetycznie, ale w odróżnieniu od człowieka mają ciąże mnogie. Stwierdzenie, że można przeszczepiać szpik pomiędzy niektórymi szczeniętami z tego samego miotu, a pomiędzy innymi nie, pozwoliło zrozumieć, że te antygeny dziedziczą się z pojedynczymi chromosomami tj. w sposób Mendlowski. Wśród potomstwa każdej pary rodziców są tylko cztery możliwości takiego dziedziczenia. Piąty potomek musi powtórzyć którąś z poprzednich kombinacji i mieć te same cechy i być zgodnym dawcą.  Są więc problemy do których rozwiązania najlepiej nadają się myszy i takie do których najlepsze są psy i wreszcie najważniejszym modelem do badania AIDS są małpy.

Żaden model zwierzęcy nie jest tożsamy z człowiekiem, ale podobnie poza bliźniętami jednojajowymi żaden człowiek nie jest tożsamy biologicznie z drugim człowiekiem i nie jest dla niego idealnym modelem (a nawet bliźnięta jednojajowe nie są identyczne, gdyż na podobne geny nakładają się różne zdarzenia rozwojowe). Stąd zawsze wykorzystując podobieństwa trzeba także uwzględniać różnice.

Jeden z przełomów leczenia nowotworów zaczął się od tego, że odkryto wirusa powodującego białaczkę u myszy. Był to mały wirus złożony z czterech genów (stąd łatwo było poznać sekwencję) , a za powodowanie białaczki odpowiedzialny był głównie jeden z nich nazwany Abl od nazwiska odkrywcy (Abelson). Co więcej okazało się, że jest to gen „ukradziony” myszy, która też go ma. Ale wirusy nie powodują białaczki u ludzi. Przewlekła białaczka szpikowa powstaje w wyniku przeniesienia części chromosomu 9 na chromosom 22 w wyniku mutacji. I co to ma wspólnego z tym mysim wirusem? Otóż w tej części chromosomu 9,  która jest przenoszona na chromosom 22 u ludzi znajduje się właśnie gen ABL, którego przeniesienie na ten chromosom powoduje podobny skutek, co zakażenie myszy wspomnianym wirusem. Ten gen koduje enzym: kinazę tyrozynową, który napędza rozmnażanie się komórek i na ten enzym znaleziono antidotum: lek o nazwie imatinib, który odmienił los chorych na tę białaczkę Ta historia pokazuje, że o ile mysz nie jest człowiekiem to odkrycie u niej pewnych zjawisk pozwala zrozumieć i wykorzystać ich odpowiedniki u człowieka.

Pada teza, że zwierzęta wykorzystuje się do badań dlatego, że są mniej ważne i tańsze od człowieka. To po pierwsze nie zawsze jest prawdą. Małpy są znacznie droższe od ludzi. W ogóle badania na zwierzętach nie są tanie. Zwierzętom trzeba zapewnić odpowiednie warunki, co bywa bardzo drogie. Ale nie o to chodzi. Przede wszystkim zwierzęta żyją krócej. Całe życie myszy to około 2 lata i w tym czasie można prześledzić wszystkie jego etapy. Kariery pojedynczego naukowca nie wystarczy na prześledzenie całego życia jednego człowieka. A przecież potrzebny jest jeszcze czas na opracowanie i wdrożenie wyników. Wiele ludzkich chorób jest tak rzadkich, że bardzo trudne lub niemożliwe jest wykonanie badania na statystycznie wymaganej liczbie osób. Myszy z odpowiednikiem ludzkiej choroby można namnożyć i badać.

Naukowców prowadzących badania na zwierzętach oskarża się o okrucieństwo. Nie wyobrażam sobie sadysty, który po to, aby dać ulgę swoim popędom miesiącami pisze projekt badawczy, poddaje go pod ocenę odpowiedniej komisji, zdobywa na jego realizację fundusze, przystępuje do realizacji i „wreszcie” może „pomęczyć”. Przecież taki sadysta może od razu pójść do sklepu zoologicznego na rogu pobliskiej ulicy, kupić zwierzaka i bez żadnych ograniczeń pastwić się na nim w zaciszu domowego ogniska. Ale nawet nie o to chodzi, naukowcy angażują się w ten cały ogromny wysiłek doświadczalny starając się znaleźć rozwiązanie często śmiertelnych problemów zdrowotnych i muszą to być ludzie, którzy przy tym wszystkim kochają zwierzęta. Zwierzę instynktownie wyczuwa wroga i jego reakcja na takiego „badacza” odkształca wyniki. Bada się wtedy nie problem, a reakcję na badacza. To samo dotyczy warunków, w jakich zwierzęta doświadczalne muszą przebywać. Muszą one być dość komfortowe, aby badać zamierzony problem a nie wpływ złych warunków bytowania na stan zdrowia zwierząt. Te wszystkie uwarunkowania są wymuszone przez metodologię badań naukowych.

Kolejną tezą jest to, że rzekomo jakiekolwiek cierpienie zwierząt laboratoryjnych jest przejawem okrucieństwa człowieka. Otóż muszę zmartwić: nie ma życia bez cierpienia. Cierpienie jest immanentną częścią życia i wyeliminowanie cierpienia jest możliwe tylko dzięki wyeliminowaniu życia. Uzasadnianie zaprzestania wykorzystywania zwierząt do doświadczeń naukowych koniecznością wyeliminowania ich jakiegokolwiek cierpienia jest postawieniem cierpienia ponad życiem. Zwierzęta laboratoryjne jeśli nie będą wykorzystywane do doświadczeń nie będą po prostu istnieć, gdyż nie będą hodowane.  A w życiu każdemu organizmowi, w tym zwierzęciu laboratoryjnemu chodzi o to, aby to życie kontynuować tj. aby móc przekazać swoje geny potomstwu.

Nie można zapytać tych zwierząt czy wolą nie istnieć aby nie cierpieć, czy wolą istnieć i cierpieć. Ale można takie pytanie zadać „obrońcom zwierząt laboratoryjnych”. Pozytywna odpowiedź na niezgodę na cierpienie za cenę nieistnienia sprowadza się do tego, że ci Państwo powinni popełnić bezbolesne samobójstwo i wyeliminować swoje „cierpienia” w ten sposób. I to by kończyło dyskusję z powodu braku dyskutantów. I wszelkie „kontrowersje” na ten temat.

W życiu nie chodzi o to, aby nie było cierpienia, ale aby nie było cierpienia zadawanego niepotrzebnie i niepotrzebnie odczuwanego.  To obecnie jest weryfikowane podczas zatwierdzania protokołów badań przez odpowiednie Komisje Etyczne, ale w polskiej praktyce badań laboratoryjnych na zwierzętach funkcjonuje od lat 70-tych XX wieku. Wtedy istniała Komisja Zwierząt Laboratoryjnych Polskiej Akademii Nauk, która przygotowała odpowiednie zalecenia w tej mierze. Odbyło się to bez żadnej inspiracji zewnętrznej i na długo przed tym, zanim w Polsce pojawiły się organizacje usiłujące na wysuwaniu oskarżeń w stosunku do naukowców zbić jakiś kapitał popularności.

Problem przenoszenia wyników z badań doświadczalnych na zwierzętach na ludzi wspomniałem już wcześniej, ale warto dodać, że powinni się tym zajmować specjaliści tzw. medycyny translacyjnej. Wtedy uniknie się błędów. Są to lekarze posiadający dogłębną wiedzą dotyczącą biologii danego zwierzęcia i biologii człowieka, znający podobieństwa i różnice tych gatunków. Przykładowo specjaliści kompetentni do przenoszenia wyników z myszy na ludzi to tzw. „Steinbeckowcy” od nazwiska Autora słynnej książki „Myszy i ludzie”.  

Biadamy nad miejscem zajmowanym przez nasze uniwersytety w rankingu szanghajskim, ale nie bierzemy pod uwagę tego, jak wielkie bariery stwarzamy naszym naukowcom w prowadzeniu badań. Proszę sobie wyobrazić, że oto młody polski naukowiec wraca ze stypendium w znakomitym laboratorium amerykańskim i chce utworzyć swój warsztat badawczy w Polsce. Chce zostać takim „Steinbeckowcem”. Musi w tym celu mieć dwa warsztaty: laboratorium ze zwierzętami i oddział kliniczny. To jest w Polsce prawie niemożliwe.

Wiesław Wiktor Jędrzejczak